Uniwersum Wiedźmin – opowiadanie „Więź przypadków”

Blade promienie słońca przenikające przez szparkowe witraże obudziły odrętwiałego wiedźmina. Rozejrzał się dookoła, siadając na posłaniu, bolało go całe ciało, ale nie tak jak poprzedniego dnia. W pokoju nikogo nie było. Geralt poruszał głową, próbował wstać. Klucz w drzwiach przekręcił się i do pokoju wszedł Rusty, niosąc tacę z narzędziami, okładami, bandażami i lekarstwami.
– O – zawołał krasnolud, opierając tacę na brzuchu – śpiąca królewna raczyła się obudzić. – W końcu. – dodał, idąc do zakrystii.
– Długo spałem? Jaka jest teraz pora, południe? – zapytał wiedźmin niewyraźnie, przeciągając co drugą sylabę.
– A gdzie tam, piąta trzydzieści – odpowiedział równie przeciągliwie Rusty. – Ty to spałeś jak kamień, ale za to cała kaplica, a i pewnie ze pół wsi nie spało – dokończył lekko podenerwowanym tonem.
– Przepraszam, musiałem – nie wiedząc, co powiedzieć, odparł Geralt, ruszając tułowiem.
– Przeprosiny przyjmuję, wytłumaczenie także. – Lekko śmiejąc się pod nosem, odparł Rusty.
Geralt zaklął: – Bredziłem przez sen – stwierdził, nie spytał.
– A i owszem, Geralt, bredziłeś i darłeś się, tak że wszyscy słyszeli. Nie wiem, kim jest ta cała Jennifer, ale darłeś się, jakby cię sam czort opętał – ciągnął dalej. – Oczy miałeś otwarte, ale wiem, że spałeś, w każdym razie mało mnie interesują jakieś problemy międzyludzkie moich pacjentów, zazwyczaj przeszkadzają w terapii. – Rusty wszedł do pokoju i usiadł na zydlu, opierając się o ścianę.
Geralt przeklinał samego siebie i cały świat, swoją głupotę przede wszystkim.
– Tak, jakbyś widział samego diabła, z początku chciałem tylko obserwować, ale kiedy zacząłeś machać łapami, musiałem cię zdzielić przez łeb dla kurażu, mam nadzieję, że już nie boli. – Rusty, bujając się na krześle i prostując nogi, splótł wielkie ręce na brzuchu, tuż pod brodą.
Geralt dotknął czoła, nie wyczuł żadnego guza, ale dotknięcie spowodowało ostry, przeszywający ból. Zaklął.
– Pogoda, zmieniła się?
Krasnolud pokręcił głową, wstał i podszedł do katafalku.
– Pacjent proszony jest o niezadawanie pytań o zmianę pozycji na siedzącą. – Odcharknął na ostatniej sylabie krasnolud, plując na podłogę. Geralt stwierdził teraz, że absolutnie wszystkie krasnoludy mają frywolne maniery, nawet te, wydawać by się mogło, obyte i poukładane. Uśmiechnął się pod nosem.
– Czego zęby suszysz? – warknął krasnolud na wiedźmina. – Nie denerwuj swojego wybawiciela, wystarczy że nikomu spać nie dałeś – zakończył dyskusję. – Siadaj, powiedziałem.
Geralt usłuchał, przestał się uśmiechać i usiadł na brzegu swojego prowizorycznego łoża. Pomyślał przez chwilę, że krasnolud poprzestanie tylko na badaniu odruchów stóp, jednak ten, biorąc taboret spod ściany, przysunął go sobie do łóżka i spokojnie na niego wlazł, aż zatrzeszczało.
Parę minut minęło zanim cyrulik skończył ostatecznie oglądać wiedźmina, oczy miał podkrążone i co chwile ziewał, ale nie przerywał pracy. Geraltowi zrobiło się jeszcze bardziej głupio, ale nie mówił nic. Siedział i robił to, co karze mu Rusty.
– No, ruch w porządku, rany zagojone, można zdjąć szwy. Ha, dziwne to u ciebie wiedźminie, normalnie te blizny goiłyby się z tydzień albo dwa, a u ciebie, o, pól nocy i po sprawie. Nie ruszaj się, zaraz ci je wytnę.
Geralt westchnął i zacisnął zęby, starając się nie narzekać i nie odzywać na ukłucia nożyczek przy ściąganiu szwów. Rusty wyrzucił w końcu ostatni element do śmietnika, przemył ranę czystą wodą i odszedł.
– Teraz wstań i trochę pochodź, muszę zobaczyć, czy wszystko z tobą dobrze – warknął krasnolud.
Geralt nagle zaczął być dziwnie podejrzliwy dla swojego wybawcy. Zazwyczaj gdy miał jakieś blizny i rany, nikt się nim nie zajmował do czasu aż rana nie otworzy się sama na wielkość co najmniej dwukrotnie większą od otrzymanej. Dlaczego krasnoludzki cyrulik zajmował się nim tak dokładnie dla byle otarć? Przecież w otoczeniu było wiele nie mniej rannych od niego, dlaczego akurat on?
Geralt nie drążył dłużej myślach tego tematu, powiedział tylko sobie, że musi spytać krasnoluda przy pierwszej okazji, o co tak naprawdę chodzi. Przeciągnął się, w kręgosłupie coś mu strzyknęło, ale nie przeszkodziło wykonać ruchu. Wiedźmin rozejrzał się, jego miecze leżały oparte o ścianę katafalku, dopiero teraz zauważył kamienną strukturę swojego legowiska. Przeklinając pod nosem, wziął pierwszy z brzegu miecz i w ramach prostowania kości zaczął ćwiczyć ataki i parady.
W międzyczasie w zakrystii dało się słyszeć hałas.
– A niech to was kurważ szmać! – zaklął szpetnie Rusty, z daleka słychać było tylko huk metalu. Geralt oparł miecz o ścianę i ruszył szybko do Rusty’ego, który z niewiadomych przyczyn zaplątał się w niezliczoną ilość mopów, szczotek, wiader i lin. Zobaczył Geralta wchodzącego do pokoju.
– Pomóż mi się z tego wydostać, przeklęty czarowniku, ino nie śmiej mi się tutaj – powiedział zdenerwowanym głosem krasnolud. Geralt odstawił kolejno przygniatające cyrulika elementy i obiema rękami wziął brodacza do góry, jak dziecko stawiając na ziemię. Krasnolud otrzepał się.
– Bez komentarza – mruknął do wiedźmina. – Wszystko załatwione? – Łypnął spode łba na Geralta.
– Tak, ze mną w porządku – odpowiedział.
– To czego tu jeszcze stoi, brama w tamtą stronę, bierz konia ze stajni i zmiataj, i żebym przypadkiem znowu cię zszywać nie musiał! – warknął głośno krasnolud i ziewnął głęboko.
Geralt wzruszył ramionami, odszedł po swoje rzeczy. Rusty zaczął przygotowywać tacę do kolejnego obchodu. Geralt miał już wychodzić po Płotkę, kiedy coś mu się przypomniało. Odpiął skórzaną kieszeń na pasie i wyciągnął pergamin.
– To twoje ogłoszenie? Tu na pergaminie? – zawołał do krasnoluda.
Rusty wyciągnął z kieszeni koszuli monokl i spojrzał na pergamin.
– A. – pacnął się w czoło. – To takie buty, a ja głupi myślałem, że wiedźmin tu przypadkiem. – Zaśmiał się sztucznie. – Tak, to ja, długi czas nikt nie przychodził, to zapomniałem, że wywieszałem. Ty, Geralt, w sprawie zlecenia? – zapytał Rusty, chowając monokl do kieszeni.
– Tak, w sprawie zlecenia, możesz mi przy okazji opowiedzieć, co i dlaczego tu się dzieje, co tu robisz i skąd mnie znasz, jeśli już przy tym jesteśmy – odpowiedział zgryźliwie Geralt, przeciągając trochę zdanie.
– No, to skoro jesteśmy przy interesach… – poklepał się po brzuchu krasnolud, obejrzał dookoła i wrócił do zakrystii. – Gdzie ja tu… – szturchnął jakieś szpargały. – Wino mszalne dla gościa? Co to to nie. – Machnął za siebie i coś brzdęknęło. – Nie ma, nie ma, a to co za czort? – W jego ręku była jakaś błyskotka, kształtem przypominająca kroplę krwi na wisiorku, cała pozłacana. – To szmelc. – I rzucił za siebie, szukając dalej.
Geralt wziął wisiorek do ręki, niezbyt ładny, ale o ciekawym kształcie, schował go szybko do tej samej kieszeni, z której wyciągnął pergamin.
– O, jest, wiedziałem, że gdzieś schowałem na czarną godzinę. – Rusty wyciągnął z szafki spory, zakorkowany antałek. Geralt uśmiechnął się: – Miód pitny na służbie?
– A gdzie tam, zwykły bimber, przydatny do odkażania szmat, dobry na opatrunki, na rany.
Geralt zwątpił na chwilę, przypomniał sobie, jak jeszcze wczoraj krasnolud przemywał mu ranę.
– Co się tak gapisz wielkimi oczami? – Prychnął do wiedźmina. – Ha, gdyby nie to, że jesteś wiedźminem, ktoś pomyślałby, że masz sowie oczy zamiast kocich! – Zarechotał z niezbyt zabawnego żartu i postawił antałek na katafalku.
– Tak po trupach na stole? – Zdziwił się wiedźmin, patrząc, jak Rusty niekulturalnie przygotowuje katafalk do roli stołu, który jeszcze przed chwilą był łóżkiem, głośno kurwiąc pod nosem.
– Coś nie w smak księciu? Może bakterie? – zagrzmiał krasnolud.
Geralt pokręcił głową i usiadł na zydlu obok, pociągając z nalanego kieliszka. Zakaszlał, a łzy podeszły mu do oczu.
– Mandragora – wychrypiał.
– A tak, odpowiedział krasnolud. – My, krasnoludy, pijemy gorzałkę, ale i rozróżniamy jakość smaku owego trunku. – Podniósł dumnie kieliszek ku powale. – Bimber z mandragory specjalnie selekcjonowany i odmierzany przez słynnego na całą północ Emiela Regisa z Dillingenu. Niech mu biznes prosperuje! – Wykrzyczał Rusty, pijąc do dna, a końcowe trzy litery odbiły się echem po kamiennych ścianach.
– Rusty – odchrząknął wiedźmin, ale nalał sobie znowu i wypił do dna. – Przejdźmy do rzeczy, jeśli pozwolisz, opowiadaj.
Rusty, nalał sobie do kieliszka, odstawił, rozpiął koszulę pod szyją i opasając rękami brzuch, oparł się plecami o stolik, a ramieniem o katafalek.
I zaczął.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11

Podziel się ze znajomymi: