Uniwersum Wiedźmin – Opowiadanie „Zderzenie światów”

Wiedźmin wybiegł z sadyby w pośpiechu dobywając miecz z pochwy. To co goniło dzieciaka wybiegło dopiero po chwili i nie stanowiło dużego zagrożenia dla wiedźmina. Pojedynczy utopiec biegł w jednym kierunku wpatrzony w plecy dzieciaka. Geralt nieśpiesznie podszedł do przodu przecinając tor biegu potwora, ten wpadł na niego nawet go nie atakując. Geralt zdziwił się, ale rąbnął potwora raz, przez bark na skos, aż przepołowił go na pól. Ciało potwora nie stawiało żadnego oporu dla srebrnej klingi. – Dobromir! Ile razy mówiłem nie wyłaź samemu za daleko! Już do domu! Bo będzie rzemień w robocie! – krzyknął na beczącego dzieciaka Bartos i wepchnął go do domu zamykając drzwi. Geralt podszedł do mężczyzny, nie kryjąc zdziwienia. – Ty też lepiej wracaj, utopce nigdy nie atakują samotnie, zaraz będzie ich więcej. – Co, a nieee – zaprzeczył Bartos kręcąc głową – Panie nie, tutaj to tak od zawsze, potwory prawda, atakowały, ale zawsze pojedynczo. Stąd też nie było z nimi problemu, aż – za jąkał się niepewnie mężczyzna – Aż coś się stało. – Powiedział wiedźmin przewracając oczami. – I zapewne aż palisz się z euforii żeby mi o tym powiedzieć. Ze szczegółami. – Geralt stał przed Bartosem splatając ręce na piersi – No czekam. – Bartos westchnął. – To z tamtych bagien. – zaczął nie wiedząc co powiedzieć. – my tu nie mamy za bardzo z czego żyć, widzicie przecie że woda płytka to i ryb dużo nie ma, a tamte bagna mają dużo torfu, i to takiego że nigdzie indzie nie ma. To i zaczęliśmy tam chodzić, ale szybko przestaliśmy, bo pojawił się taki no… takie owalne coś, nie wiem panie, ale błyski z niego iskrzyły ze ćwierć stajania, powychodziło z niego parę monstrów, i zamykało się. Tedy my zamknęlim się w domach i czekalim, ale parę dni był spokój. To myśleliśmy że już po wszystkim, poszliśmy znowu po torf bo wiecie – Bo tu głód i nie ma za co żyć, rozumiem – powiedział Geralt kończąc za niego. – Co było dalej? – Bartos przestąpił z nogi na nogę. – Znowu to samo. I znowu parę dni nie chodzilim na bagno po torf. Ale tym razem dłużej. I panie widzielim że co parę dni to tak samo się robi. A pioruny trzaskają aż strach. I potwory z tego wychodzą, ale same zawsze chodzą, dziwne takie. – I co, to wszystko? – Zniecierpliwił się wiedźmin. – A no wszystko co wiemy. Nic więcej powiedzieć nie mogę, ale możecie pójść obaczyć, bo jeśli dzieciaka gonił… – Znaczy że znowu jest dzień objawienia, rozumiem, pójdę sprawdzić i zaraz wrócę obmyślić plan przygotowań. A ty lepiej siedź tu. A najlepiej, jak coś będzie biegło to zamknij się w domu i nie wychodź. Ja idę. – I odszedł od Bartosa zostawiając go sam na sam.
·
Geralt nie miał ochoty walczyć z czymkolwiek, zwłaszcza bez przygotowania. Szedł powoli, płotkę zostawił w stajni obok tubylczej kozy, sam wspinał się po trawiastym zboczu za którym były rozległe bagna. Geralt schylił się, pilnując żeby nic go nie dostrzegło, szedł też w poprzek wiatru, żeby przypadkiem potwory nie wyczuły zapachu, ale żaden z nich nie interesował się tym co dzieje się na bagnie. Nad taflą, na środku jeziora, Geralt zobaczył to czego się spodziewał z opisu chłopa. Owal teleportu był fioletowego koloru, i faktycznie błyskał raz po raz ciemnymi fioletowymi błyskawicami, dosyć krótkimi, jakby wewnątrz portalu. Geralt obserwował jak jeszcze kilka utopców, topielców, mglaków i jedna kikimora wyskoczyli w odstępach czasowych i ruszyli każdy w swoją stronę, ślepo na wprost. Geralt obserwował odległości od kolejnych drzew, wypatrzył suchą ścieżkę, którą wieśniaki docierali do bagien od strony wsi. Trzeba będzie pozamykać teleporty, pomyślał. Czym to się robiło? Yrden wymaga podejścia bezpośrednio do portalu, a to może być niebezpieczne, jeśli portal jest spaczony. Trzeba to zrobić na odległość, kiedyś chyba coś Lambert mówił o petardach dwimerytowych, nimi można ciskać prosto pod teleporty. To powinno zapewnić bezpieczną odległość i wykonanie zadania. Do tego jeszcze potwory, wypadają chaotycznie, trzeba będzie się przygotować na wszystko. Bez dwimerytu jednak nie ma co startować, skąd ja u licha wyciągnę dwimeryt w tej dziurze? – Geralt zaklął.
·
Siedząc w sadybie Bartosa opowiedział mu wszystko co widział, a także powiedział co będzie mu potrzebne. Bartos też nie wiedział skąd można wyciągnąć trochę dwimerytu, ale podrzucił wiedźminowi wiadomość o jarmarku odbywającym się jutro we wsi obok. Geralt postanowił się tam udać, jednak nie spodziewał się cudów, na wiejskich jarmarkach nie było zazwyczaj nic godnego uwagi, zwłaszcza dla wiedźmina już posiadającego najlepsze możliwe oręże. Udał się jednak z samego rana. Spacerując pomiędzy kolejnymi straganami, udając zainteresowanie wszystkimi rzeczami zawierającymi jakikolwiek stop metalu. Jak przypuszczał, żaden z kupców i wieśniaków nie miał przy sobie dwimerytu. Geralt nadal nie tracił nadziei, kilka razy pod rząd, obchodził jarmark w nadziei że coś przeoczył, i nadal nic nie znalazł. Przechadzając się wzdłuż alejek myślał nad planem awaryjnym, kiedy usłyszał podniesione głosy – Dobrzy ludzie! dziś po południu Odbędzie się wykonanie kara śmierci poprzez spalenie na stosie wiedźmy szatańskiej gusła uprawiającej! Każdy wie że gusła sprzeczne z naturą ludzką jako i bezbożnie odrzucają ciepło wiecznego ognia, które spali i oczyści ze wszelkich grzechów i niegodziwości! Wiedźma zostanie spalona w wyniku przeprowadzonego na niej sądu linowego, który jego wynik niechybnie wskazał jej winę! Wieczny ogień oczyści nasze miasto! – Geralt ostatniego nie słuchał, już planował fortel, nawet jeśli nie jest to prawdą, zabobonni strażnicy mogli zakuć w tłumiący magię dwimeryt niewinną osobę. Była więc szansa na dwie pieczenie na jednym ogniu. Czarownica, z tego co podsłuchał z rozmów strażników, pilnowana była w loszku miejskim, a do daty jej niechybnej śmierci nie zostało dużo czasu. Trzeba było robić to za dnia.
·
Geralt nie planował długo, udał się do ratusza miejskiego, w którego piwnicach mieścił się loszek miejski,. Strażnika przy drzwiach oszołomił rzuconym ukradkiem znakiem Axii, a jednego z rajców w ogóle nie musiał przekupować, gdyś okazało się że niedoszła czarownica była jego córką.
Wiedźmin otworzył kraty, wszedł do loszku i zanim ktoś zapytał o co chodzi, wziął do ręki kajdany. – Dwimeryt, nada się – mruknął do siebie Geralt. Rajca przerażony zachowaniem wiedźmina uspokoił się po znaku axii, kajdany puściły po kluczu który jeden ze śpiących strażników miał przy sobie. Zdjął kajdany, zapakował je sobie do torby, i wyszedł ciągnąc dziewczynę za sobą karcąc ją przy tym za głośne opieranie się. Następnie zostawił ją przy drzwiach i kazał iść w swoją stronę jak tylko straci go z oczu. Gdy tylko skręcił za róg, odwrócił się obserwując całe zdarzenie, tłum jarmarku nawet nie zauważył żadnej zmiany, a dziewczyna patrząc nerwowo dookoła, szła przed siebie do najbliższej bramy miejskiej. Geralt ruszył za nią, wiedząc że strażnicy jej nie przepuszczą. Nie mylił się. Strażnicy trzymali ją za przeguby rąk i już chcieli prowadzić ją z powrotem do lochu kiedy wyszedł wiedźmin z wyprostowaną przed sobą dłonią. – Zmiana rozkazów, ta dziewczyna, jest mi potrzebna do wywabienia potwora – powiedział głośno i dobitnie Geralt. – Nie było rozkazu, dziewczyna ma spłonąć! – powiedział jeden ze strażników wciąż ją trzymając – Ale teraz są, na bagnach zaroiło się od potworów i rajcy wymyślili lepszą karę. – Nastała dłuższa chwila ciszy. – Yyy, A dobra, i tak ma zginąć więc w sumie co mi to. Idźcie wiedźminie, w razie czego będzie na was wiedźminie. – Geralt kiwnął głową i złapał dziewczynę za ramię. Gdy zaczęła się szarpać byli już poza granicami murów, a gdy zaczęła krzyczeć, Geralt uspokoił ją znakiem Axii i rozkazał by wyjechała z miasta jak najdalej i poszukała sobie nowego miejsca do życia. Tak też zrobiła. Ale tego nikt już nie mógł się dowiedzieć.
Nawet Geralt, który szedł z powrotem do wsi z pobrzękującymi kajdanami z dwimerytu, kreślącymi w myślach plan działania.

·

1 2 3 4 5 6 7 8

Podziel się ze znajomymi: