Uniwersum Wiedźmin – Opowiadanie „Zderzenie światów”

ZDERZENIE ŚWIATÓW

Napisał: Zdzichu Rączka

Internet 2017

Geralt, leżąc na posłaniu zachrapał głośno, przewrócił się na drugi bok. Spał twardo, a zza zasłoniętego drewnianymi okiennicami okna prześwitywały blade promienie księżyca. Noc była w pełni. Drzewa szumiały leniwie na wietrze, z oddali coś zahuczało i chwilę potem zatrzepotało. Sowa zdobyła właśnie swoją późną jak na porę dnia, kolację. Obudziły go kroki, ktoś wspinał się po schodach izby. Otworzył lekko zaspane oczy, i czekał. Kroki ucichły przy drzwiach, jednak zaraz potem oddaliły się i słychać było piszczenie nienaoliwionych drzwi z dalszego końca sadyby. Wiedźmin ponownie pogrążył się we śnie. Zasnął szybko. I twardo.
Siadaj Geralt, siadaj do stołu – zaprosił wiedźmina przyjaźnie Bartos, ten, który jeszcze wczoraj nie mając pieniędzy na zapłatę za wykonanie zlecenia, zaoferował że udostępni mu kąt w swoim domu i część i tak skromnego jedzenie jako stosowne zadośćuczynienie. Na początku Geralt niechętnie zgadzał się na taką ofertę. Nauczony ostrożnością odmawiał, przyjmował zapłatę w orenach i nowigradzkich koronach i ruszał dalej. Nikt zresztą takich ofert nie składał, już zwłaszcza zmutowanej powsinodze i domokrążnym naciągaczu. Zaufał jednak, cały czas bacznie nasłuchując. I następnego dnia odprężył się całkowicie, przeciągając szeroko i siadając na ławie przy stole, do skromnie zastawianego przez żonę gospodarza śniadania. – Dziękuję Bartos – podziękował skromnie wiedźmin. – Zwykle gospodarze nie darzą mnie sympatią na tyle by zaprosić mnie do siebie. – A i dziwować się nie ma czemu wiedźminie. Większość gospodarzy nieufna, oni nigdy nie wiedzą czy ten z mieczem lub kuszą to faktyczny wybawiciel czy jaki zbój lub inny psi grasant po lasach biegający. To i nie ufni – Dodał, podsuwając Geraltowi drewnianą misę z kiełbasą i chlebem, samemu biorąc po jednym z każdego dania. – A ja lubię spłacać swoje długi – zaczął dalej Gospodarz z pełnymi ustami. Geralt zaczął jeść co dano i jął wsłuchiwać się w słowa gospodarza. Chleb z kiełbasą smakował wybornie, mięciutkie i doprawione mięso pieściło wszystkie kubki smakowe. Zwłaszcza komuś kto kto nie jadł nic lepszego od tygodnia. – A ja u ciebie długi mam po stokroć. Życie dziecku uratowałeś, cholera. Gdyby nie ty, nikt by mi tu już nie skakał po obejściu, nie szalał po drzewach ani nie wydłubywał ślimaków z kałuż na obejściu.-
Ciągnął dalej Bartos mieląc kiełbasę między zębami. – Kikimora – powiedział krótko wiedźmin uprzedzając kolejne pytanie – Nieduża, prawda. Ale dziecko spokojnie udźwignie. – dodał, wgryzając się ze smakiem w pajdę świeżego, wiejskiego chleba. – ale będę musiał faktycznie tu posiedzieć, Kikimory zakładają gniazda, są stadne. I zawsze ginie więcej osób w sąsiedztwie gniazda. – skończył i wziął sobie za duży gryz. Zaczął męczyć się z żuciem. – Inne, powiadasz… – zaczął gospodarz machając kawałkiem kiełbasy w powietrzu jakby chciał dyrygować innym mięsnym instrumentom. – w Warce, tam za jeziorem, jak byłem ryby na jarmark zawieźć, ktoś mówił że komuś dziecko na bagnach zginęło. Tak… Chyba jeszcze jakaś kobieta… ale nikt tematu nie ciągnął bo bagna niebezpieczne, a i mnie nie po drodze w te tereny. Aby sprzedać i do domu. – Bartos przeciągnął się, aż strzyknęło mu coś w stawie – aa cholera! Przeklęta pogoda, wiecznie wilgoć aby deszcze i mgły, a jak nie pada to parówa taka że się ugotować idzie. Jeszcze burzy dawno nie było, to pewnie, tfu, i ją zara kiedy przywieje – dodał nabierając resztkę kiełbasy do ust. – tam za jeziorem jest bagno w takiej niecce, jak burza idzie to zawsze pioruny walą w to bagno, nie wiem czemu. Co i burze siedzim tu z modłami żeby co jeden zabłąkany piorun w sadybę nie strzelił… – A potwory – skrócił wiedźmin rozmowę przełykając w końcu pajdę i zajadając się dalej kiełbasą – były jakieś inne sytuacje? – Sytuacje? Ataki znaczy? Dzieciaka jakiegoś to co jakiś czas te twoje Kikimory porwą, po lesie lata coś z wielkimi pazurami i rogami, zawsze tak wyje strasznie aż w uszach dzwoni – Bies, znaczy się – wydedukował Geralt – A może. Do tego taki inny, też w tym samym lesie, nigdy nie widziałem jak się porusza, zawsze od drzewa do drzewa a gdzie on tam kruki, całymi stadami, co mi ryb na dziobały zawszone ptaszyska, chować zacząć musiałem. – Leszy? Dziwne – zaczął Geralt, ale nie powiedział nic dalej. – Mówisz dziad borowy? Ten drugi? – Tak – podjął temat – ale zwykle bies ani leszy nie istnieją na jednym terenie, pewnie będą walczyć o terytorium… jak długo… – będzie to od zeszłego opadu liści – powiedział szybko gospodarz wpatrując się w mgłę za oknem. Chmury ciemniały. – czyli od zimy, cholera, niemożliwe. I się jeszcze nie pozabijali? – Stwierdził, nie spytał wiedźmin żując kawałek kiełbasy – A no, co kto w tamten las wejdzie, ten przepadł. Albo go rozdziobią krucy, albo znajdujemy go w kawałkach. Albo korzeniami przywiązanego do ziemi, o tak. – Wiem o co chodzi Bartos – zaczął dalej wiedźmin kończąc jeść i sięgając po dzban z wodą. Gospodarz tylko kiwnął głową. – Ale tu się coś nie zgadza. I ty chyba wiesz co może być źródłem tego że w tym miejscu żyje tyle potworów, i wszystkie albo szaleją i atakują ludzi, albo żyją między sobą w symbiozie co samo w sobie jest niemałym cudem… – W samej rzeczy, człowiek z człowiekiem w pokoju żyć nie może, a co dopiero bezmyślne potwory do zabijania zdane – … a wszystko łączy obszar. To miejsce o którym mówiłeś, które ściąga pioruny. – w oddali coś grzmotnęło, Geralt instynktownie wzdrygnął się, chociaż do burz już się dawno zdążył przyzwyczaić. – A i idzie burzysko zatracone, bodajby tym razem wyburzyło się na amen. Ile można do cholery, pogoda pod psem, a jak jest lepiej to dla nas i tak bez różnicy – skończył mówić gospodarz i odchylił się od stołu. – A więc to miejsce, musi być magiczne. Najpewniej spaczone magią, pewnie przeklęte, a gdzie przeklęta magia tam oszalałe potwory lgną, tym bardziej oszalałe, im bliżej centrum wypaczenia się znajdują. Ale to domysły – dodał dalej opierając łokcie na stół. – musiałbym poznać historię tego miejsca, i obejrzeć je z bliska. Znacie jakąś historię tego bagna gospodarzu? – historię? – zasępił się, podrapał po ogolonej brodzie – Ano znam. Coś znam. Ale, hmmm – zasępił się i wstał od stołu, podszedł do regału z leżącą na niej kupką książek. Wysunął ze środka jedną księgę, kartki i okładka były mokre i lepkie. Gospodarz usiał, wytarł okładkę i otworzył książkę – A, cholera, skleiły się… – zaczął gospodarz ale nie skończył. Geralt podsunął sobie rękę, i wysłał w kierunku niej mały impuls znaku igni. Kula ciepła była za słaba żeby spalić książkę, ale dostatecznie dobrze wysuszyła kartki żeby dało radę je odczytać. – Gusła… – za jąkał się Bartos – zawsze mnie ciekawiły te prawdziwe gusła, a nie to machanie rózgami na obrzędach. – skończył gospodarz, wygładził papier, przekartkował stronice. Nim jednak zacząć czytać, zza okna usłyszeli krzyk, biegnące dziecko potykając się raz po raz uciekało do chaty. A za nim biegł potwór.

·

1 2 3 4 5 6 7 8

Podziel się ze znajomymi: