Uniwersum Wiedźmin – Inny Świat – Opowiadanie „Nie ma żadnych potworów!”


NIE MA ŻADNYCH POTWORÓW!

Napisał: Zdzichu Rączka

Internet 2016

Papowo było do bólu zwykłą, niczym niewyróżniającą się wioską.
Wieś o charakterze przelotowym, położona była wzdłuż głównej ulicy. Kilka domów mieszkalnych, z których większość była gospodarstwami z rozpostartą zabudową, usytuowanych było krótko przy drodze. W oddali spomiędzy kłosów pszenżyta, niewyraźnie błyszczały w słońcu wyblaknięte dachy ciągników. Psy ujadały wesoło, czasem cienkim piskiem, czasem jednak gromkim basem. Wiejskie dzieci zazwyczaj znudzone albo zaprzęgnięte do pomocy przy obejściu, bawiły się w większości wszystkie razem, budując różne szałasy, całe bazy, bawiąc się w Indian podzielonych waśniami, ewentualnie chłopcy biegali jak oszalali po łąkach z krótkimi i dłuższymi patykami robiącymi za pistolety i karabiny. Potęga wyobraźni była nieskończona. Czasem tylko ktoś o bogatszych rodzicach przynosił do zabawy pistolet na kapiszony albo, co lepsze, pistolet lub karabin na kulki, budzący podziw i szanowanie reszty dziecięcego bractwa i w takim razie przewodzącego na zabawowej wojennej ścieżce w drodze do ostatecznego rozwiązania istnienia przeciwnika. Sielanka prostego, wesołego życia. Nie wiele zostało z tego obrazu, a mały Michał bawiący się zresztą tak samo roztargnionych zabawą dzieci już na zawsze zapamięta obraz jaki tamtego lata wrył mu się w umysł i nie pozwala ni zasnąć, ni spokojnie istnieć do śmierci.
Mały Michał razem z kolegami i koleżankami z całej wsi, czasami nawet z dwóch wsi dalej, bawili się od wielu lat w podobny sposób. Dzielili się na dwa obozy, zakładali bazy, bunkry, organizowali podchody, czasem wywiad, do tego obronę dzidami, łukami ze strzałami, ewentualnie większymi konarami czy gałęziami robiącymi za pistolety i karabiny maszynowe. Wioskowa partyzantka była ulubioną zabawą i każdy miał swoje miejsce w grupie z którego był zadowolony. Niektórzy, nie będąc obdarzeni przez naturę szybkością czy szybkim nabywaniem tężyzny mięśniowej, zajmowali się stanowiskami inżynierskimi, lekkim zwiadem z lornetkami, albo zabudową obronną bazy. I tak właśnie postępował Michał. Chłopiec nie był specjalnie odmienny od reszty rówieśników, jednak jego brak wygadania i ogólne ciche nastawienie do życia sprawiały że nie był dobrym materiałem na przywódcę albo innej formy przewodnika grupy. Zajmował się więc z lubością godnej lepszej sprawy zabudową obronną. Chłopiec, jak na swój ośmioletni wiek, lubił dużo czytać, a samo przenoszenie uwagi na zapisane zdania słowo po słowie nie sprawiało mu problemu, najbardziej lubując się w opowiadaniach i książkach opisowych. Fabularne przygody postaci radzących sobie w dzikich ostępach przy pomocy scyzoryka, czy w końcu schematy konstrukcji dawnych i obecnych czy, wszelkie instrukcje obsługi, jakich sami dorośli nie czytali, albo nie chcieli czytać, albo nie lubili.
Tego dnia chłopiec siedział w bunkrze swojego plutonu planując nowe wzmocnienia. Dookoła rozciągał się prosto zrobiony ostrokół z zaostrzonych patyków, poprzecznie plecionych przez inny rząd patyków wbitych w ziemię. Ostrokół zamykał się pod pniem sporego drzewa, z którego zwisała koślawo związana drabina, prowadząca do platformy obserwacyjnej wyżej, osłoniętej z jednej strony tak samo plecioną ścianą. Reszta drużyny, ruszyła pod obóz przeciwnika, ktoś jednak zawsze musiał zostawać w obozie pilnując czy przeciwnicy w czasie szturmu na jedną bazę, nie zajmują się szturmem w kierunku przeciwnym. Dzień więc zlatywał na spokojnym siedzeniu w cieniu drzewa, niebieskie niebo poprzecinane gdzieniegdzie białymi chmurami i jasnym słońcem rozleniwiało od wszelkiego działania.
Kiedy słońce będące wysoko przesunęło się bliżej zachodowi, Michał nadal, z braku innego zajęcia, leżał płasko na trawie gapiąc się w chmury. Aura z jasnego nieba zmieniła się na pomarańczowe, pierwszy wiatr zawiał lekkim chłodem po odsłoniętych krótkimi spodenkami łydkach i połaskotał po skórze wysoką trawą. Chłopiec zaśmiał się, podniósł się jednak z ziemi do siadu prostego i budząc się z letargu rozejrzał się dookoła. Frontalny atak na bunkier przeciwnika, nawet stąd było słychać okrzyki dziecięcej bitwy, powinien dawno wrócić z tarczą bądź na tarczy, odzywała się jednak tylko cisza zbierającej się do nocnego snu łąki. Chłopiec wybiegł, wgramolił się na małą wypukłość przed bunkrem i rozejrzał jeszcze raz mając w pamięci że może bez powrotu do bunkra zostawili go samego i wrócili do domu na kolację. Typowej krzątaniny na podwórkach wsi jednak nie było. Michał rozejrzał się, spojrzał to na swój dom, to na kierunek na którym znajdował się bunkier przeciwnika. Po chwili wahania, pobiegł właśnie w tamtym kierunku. Kiedy minął pierwsze krzaki i drzewa małego leśnego zagajnika zamarł, przestraszony ale i zaintrygowany dziwnymi odgłosami. Rytmicznie i jednostajnie, brzmiały jak pneumatycznie siłowniki raz po raz kurczące i rozkurczające ramię dźwigu. Chłopiec przyparł do drzewa, nie zrobił nawet małego ruchu, błądził tylko wzrokiem szukając źródła dźwięku. Nagle, zza lasku wybiegł dziwny stwór. Przerażony widokiem chłopiec nawet nie krzyknął z paraliżowany strachem, obserwował tylko dalej jak cały z metalu robot ruszający się jak kicający po łące królik, bez żadnych problemów przebiegł długą odległość przed nim, zatrzymując się jednak na moment i patrząc swoimi dziwnymi czujnikami na głowie w stronę chłopca. W tej pozycji nadal przypominał królika, który prostując się na tylnych łapach wyszukiwał zagrożenia ruszając śmiesznie swoim noskiem. Chwilę potem jednak, automat przypominający królika, wrócił do swojej pozycji i pomknął dalej znikając po drugiej stronie wzniesienia.
Michał odetchnął, przytknął rękę do czoła zdyszany, rozejrzał się, i pobiegł dalej do kolegów.
Pierwszy zapach dymu i odgłosy trzaskających na ogniu gałęzi nakazywały małemu chłopcu szybszy bieg. Snop dymu widać było wyraźniej, możliwy ogień dobiegał właśnie z bunkru strony przeciwnej. Czy to możliwe by coś im się stało? Czy może przestraszony własnymi myślami wmówił sobie wszystko, gdzie koledzy zastosowali po prostu taktykę spalonej ziemi, o której w pewnych niedokończonych jeszcze książkach zdążył przeczytać? Nie, na pewno nie, przecież są tylko dziećmi. Na pewno wszystko jest w porządku, dzieciom przecież nikt nic nie zrobi…
Gdy dobiegł, stanął jak wryty i zaczął krzyczeć jak opętany. W miejscu gdzie miał znajdować się bunkier, leżały tylko osmolone kawałki drewna, i ciała, bezwładnie leżące na ziemi. Część z nich była z dekompletowana, jednak większość wyglądała po prostu na śpiących umorusanych urwisów, którzy zasnęli po całodniowej potyczce bezwładnie na ziemi, zarządzając od zmęczenia rozejm między stronami. Chłopiec podszedł, ciała jego kolegów i paru koleżanek leżały jednak sztywno, a ich spojrzenia były martwe. Na skórze widać było fioletowe przebarwienia, zadrapania, siniaki i krwiaki, i nic więcej. Kawałek dalej, chłopiec cofnął po chwili wzrok, widać było tylko popiersie kolegi, nogi gdzieś się zgubiły. Michał skulił się, odwrócił i zwymiotował, a zaraz potem cofnął się o kilka kroków, i padł nieprzytomny.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10

Podziel się ze znajomymi: