Tegoroczny The Raven Remastered, to jak sama nazwa wskazuje zremasterowana wersja gry przygodowej z 2013 roku pt. The Raven: Dziedzictwo mistrza złodziei. Już wówczas tytuł zyskał bardzo dobre oceny (średnia z Metacritic to 74/100), a patrząc na aktualną odsłonę, może być już tylko lepiej. Ta sama, fascynująca przygoda, dostosowana do dzisiejszej technologii, to miód na serca fanów. Przyznać muszę, że gdy premierę miała pierwotna wersja przygód posterunkowego Zellnera, zaprzestałam gry po przejściu pierwszego odcinka. Wówczas bowiem deweloperzy właśnie w taki sposób dawkowali nam rozgrywkę. Być może nie byłam na tyle cierpliwa, by wrócić do Zellnera po raz drugi i trzeci, w kolejnych odcinach, jednak Raven Remastered był już najlepszą ku temu okazją. I opłaciło się – dwa wieczory, 12 godzin, i zagadka jednej z najlepszych przygodówek wszechczasów – a także w moim mniemaniu mocno w Polsce niedocenianej (nieznanej?) – została rozwikłana.
The Raven Remastered to klasyczny point and click. Miło było mi wrócić do gatunku, który sprawił, że pokochałam świat gier. Raven przywrócił najlepsze wspomnienia o tytułach takich jak chociażby przygodówki sygnowane nazwiskiem Agathy Christie. Mamy więc klasyczny inwentarz, klasyczne lokacje, zbieranie, łączenie i badanie przedmiotów, a przede wszystkim główkowanie, choć poziom gry nie jest mocno wywindowany. Gra się po prostu przyjemnie i ciekawie. Czego chcieć więcej?
![](https://www.techkiller.pl/wp-content/uploads/2018/03/Raven-2018-03-21-18-22-53-34.jpg)
Tak samo jak w 2012, The Raven skalda się z trzech odcinków. Tym razem jednak dostajemy wszystkie na raz.
Kolejna przygoda w Orient Expressie
Historia rozpoczyna się od Orient Expressu. W podróży tym niezapomnianym pociągiem, bierze udział nie tylko bohater, którym będziemy kierować (posterunkowy Jakob Anton Zellner), ale i wielu innych, często znamienitych pasażerów. Spotkamy więc baronową, sławnego profesora, a także ulubioną pisarkę Zellnera, w towarzystwie opiekunki i jej synka – Matta. Od samego początku fabuła przypomina chociażby Morderstwo w Orient Expressie, nie tylko istnieniem owego pociągu w obu grach, ale i atmosferą obu. Okazuje się bowiem, iż w podróży bierze udział także inny, znany detektyw Legrand, będący na tropie owianego złą sławą Kruka. Kruk to przestępca, który spędza sen z powiek policji wielu państw, rabując chociażby muzea narodowe. Na pokładzie Orient Expressu, detektyw Legrand planuje zastawienie pułapki na Kruka, a jak można się domyślić, wzorowany nieco (nie tylko wizualnie) na wszędobylskim, belgijskim Poirocie (z kart opowieści Agathy Christie), Zellner niemal na siłę przyłącza się do śledztwa.
Tym, co gra może zaoferować najlepszego graczowi jest bezsprzecznie fabuła. Badając kolejne lokacje, rozmawiając z bohaterami nie nudzimy się, ale przede wszystkim nie jest łatwo na własną rękę domyślić się, kto jest Krukiem. Po przejściu całego tytułu, wielu z Was dozna szoku, dowiedziawszy się, kto stał za wszystkimi poczynaniami. To bardzo lubię w przygodówkach, ten element zaskoczenia, a nie żmudną eksplorację otoczenia. Raven zaskakuje niesamowicie. Trzeba także dodać, że tak samo dobrze napisane zostały postaci (oraz w większości przypadków dobrze zdubbingowane). Każda ma swój charakter, swoją niepowtarzalną manierę w głosie, swój charakterystyczny wyraz twarzy i nie sposób tu nikogo pomylić.
Przemierzając kolejne lokacje przede wszystkim szukamy poszlak i rozmawiamy z innymi osobami. Znalezione przedmioty lądują w naszym inwentarzu, gdzie można je podejrzeć. Czasami sytuacja będzie wymagała połączenia czegoś z czymś, by uzyskać nowy przedmiot. Absolutnie nie są to jednak zagadki przekombinowane i nie będziemy musieli klikać wszystkiego na wszystkim, aby móc pchnąć fabułę do przodu. Wszystko jest tu logiczne, a same zadania nie są trudne. Niestety zdarzy się co najmniej jedna czasówka, za którymi gracze przygodówek – jak mi wiadomo – nie przepadają. Nie jest to jednak typowe zadanie na czas, gdyż nie znajdziemy chociażby paska z upływającymi sekundami, jednak będziemy zmuszeni wykonać coś z odpowiedniej kolejności, aby nie zostać zabitym. Nie martwmy się jednak na zapas – tę sekwencję będziemy mogli powtarzać do skutku, aż wywiniemy się ze szponów śmierci.
Czeka nas jeszcze nieco łamigłówek logicznych, znanych z tego typu gier, jak chociażby zabawa wytrychem. Wszystko jest jednak do zrobienia i z solucji skorzystacie być może raz w ciągu całej gry. Tak jak więc pisałam – jest przyjemnie i trudne zagadki nie hamują fabuły. Mogą się cieszyć także te osoby, które nie przepadają za całą masą czytania w point’n’clickach. Mimo iż sporo będziemy rozmawiać, to dialogi nie są długie, a z pewnością są ciekawe. Nie uświadczymy także długich listów/notatek/czasopism, z którymi mielibyśmy się zapoznać i wyciągać wnioski. Co to, to (na szczęście?) nie. Również w rozmowach nie musimy kombinować. Są to najzwyklejsze dialogi, przez które dokopujemy się do potrzebnych informacji.
Remastered, czyli dużo przyjemniej się to ogląda
Oryginalna wersja The Raven niespecjalnie przypadła mi do gustu pod kątem graficznym. Jednak to, co deweloperzy zaserwowali nam w tym roku, na prawdę cieszy oko. Z jednej strony gra nie straciła swojego ducha sprzed kilku lat, z drugiej zaś została przyjemnie odświeżona – oświetlenie w poszczególnych scenach zachowuje się bardzo ładnie – wszelkie źródła światła jak latarki, poprawnie rzucają je na twarze bohaterów. Same także twarze są przyjemniejsze, a ruchy postaci są płynniejsze zarówno w podstawowym gameplayu jak i cutscenkach (które jak na przygodówki są angażujące i często pełne akcji). Zmieniono również sposób wyświetlania się napisów, jak i opcji dialogowych, na czytelniejsze i po prostu – bardziej zbliżone dzisiejszym standardom. Na szczęście muzyka produkcji została na swoim miejscu. To właśnie ona jako jeden z elementów utkwił mi w pamięci gdy wspominałam Ravena. Jak już pisałam zarówno voice-acting jest wyśmienity (postaci mają chociażby przeróżne akcenty), ale i same motywy muzyczne współgrają idealnie z tytułem, tworząc zarówno wesołą, jak i tajemniczą atmosferę tam, gdzie trzeba.
The Raven Remastered to jedna z najlepszych rzeczy, jaka spotkała mnie w tym roku jako fankę przygodówek. Remaster nie jest tak zabugowany jak poprzednik, jest wydany w całości (nie w odcinkach), jest dużo ładniejszy, a co ważne – wciąż tak samo interesujący fabularnie. Zwiedzimy ten świat nie tylko jako detektyw Zellner (w kolejnych odcinkach zagramy także innymi postaciami), poznamy wielu interesujących charakterów, odwiedzimy ciekawe, wzorowane na rzeczywistości lokacje, a przede wszystkim będziemy mieć frajdę i satysfakcję z gry.
Mimo iż mam świadomość, że point’n’clicki nie są najbardziej dochodowym gatunkiem gier, chciałabym aby ze studia KING Art Games wzięli przykład także inni deweloperzy i co jakiś czas odświeżali swoje przygodówkowe gry-legendy, choćby po to, aby młodsze pokolenie mogło przeżyć te same fascynujące przygody, co starsi już gracze. Może zabrzmię trochę niczym tetryk, jednak muszę przyznać, że o ile gamedev spod gatunku przygodowego rozwija się w bardzo dobrym kierunku (The Council, Life is Strange), to gry stricte point’n’click wydają się zamierać, a już o coś wyjątkowego jest na prawdę bardzo trudno. Dlatego też warto od czasu do czasu wrócić do tytułów takich jak The Raven, a już zwłaszcza dlatego, że dziś wygląda tak dobrze, jak nigdy dotąd!